środa, 20 listopada 2013

I & II

 CZĘŚĆ PIERWSZA.

NIEŚMIERTELNOŚĆ JAK NA RAZIE MOŻNA OSIĄGNĄĆ TYLKO PO ŚMIERCI. 
==================================

I.   Jestem Akkie, z pozoru zwykła nastolatka.
Mam 16 lat, chodzę do szkoły, mam "normalną" rodzinę. Nie mam przyjaciół. W czym rzecz?
Mam zaburzenia psychiczne. Depresję, myśli samobójcze, a ból sprawia mi przyjemność. 
Przynajmniej jestem sobą, nie udaję nikogo innego. 
   Moje problemy zaczęły się, kiedy skończyłam 13 lat... Pokłóciłam się wtedy z mamą. Przeczytałam w internecie o cięciu. 
Znalazłam żyletkę i zrobiłam to. Wiecie co czułam? 
Spokój, chorą satysfakcję. 
Chorą, no właśnie, bo to nie było normalne... 
"Przyjaciele" odwrócili się ode mnie, kiedy najbardziej ich potrzebowałam. Teraz żyją spokojnie, w niewiedzy... 
   Dzisiaj jestem wrakiem człowieka. Ja nie żyję, ja istnieję. Dwa razy próbowałam się zabić, dwa razy mnie uratowali. 
Sięgam po żyletkę. 
Jedno nacięcie, drugi, trzecie, czwarte...
Piszę list, żegnam się z tym kurewskim światem, z rodzicami. Przepraszam... 
Ostatnie, najgłębsze cięcie. 
Czuję ulgę. Widzę sceny z mojego popapranego życia. Tracę kontakt. 
- Akkie! - ostatni dźwięk i ciemność. 
                  ===

- Otwiera oczy! - zapłakany głos odbija się echem po mojej głowie. - Akkie, kochanie... 
Cholera! Żyję, znowu to samo!Czyjeś dłonie zacisnęły się na moich ramionach i wstrząsnęły mną. 
- Proszę ją zostawić! - głośny krzyk. Otworzyłam oczy, lekarz odciągał ode mnie ojczyma.
- Mamo - wykrztusiłam. 
- Jestem tu - ścisnęła moją dłoń, cofnęłam swoją. 
Byłam wściekła! Jakim cudem do cholery przeżyłam?!
Co zrobiłam źle?!
- Dlaczego... Dlaczego żyję? - krztusiłam się od płaczu. 
- Skarbie - uważnie mi się przyglądała, jakbym była wyimaginowana. - Leżałaś nieprzytomna przez tydzień, lekarze nie dawali ci szans. 
   Nie dawali mi szans... Więc jak... Jak to jest możliwe?
   Nagły atak szału przysłonił mi świat.
Obudziłam się następnego dnia, w domu. 
Mama siedziała przy mnie. Było mi jej żal. 
Wycierpiała z mojej winy tak wiele... 
- Akkie - odezwała się cicho, zachrypniętym głosem. - Postanowiłam, że wyjeżdżasz do tego ośrodka dla... - nie dokończyła, nie musiała. Dobrze wiedziałam jaki to ośrodek. Dla młodzieży z zaburzeniami psychicznymi, na jakiejś prywatnej wyspie Marcela Kameliego. To było pewne, że w końcu tam trafię. Łatwiej powiedzieć, że to ośrodek dla obłąkanych albo po prosty psychiatryk. 
- Kiedy?
- Jutro rano masz samolot, spakuj się, proszę - na wyjściu dodała. - Wrócisz dopiero w przyszłym roku - szybko opuściła mój pokój. To nie była jej decyzja. Cierpiała, ona sama by mi tego nigdy nie zrobiła, ojczym ją do tego nakłonił. 
Chciał mieć spokój, marzył o życiu bez problemów, a ja sama w sobie byłam problemem. 
Teraz będzie miał spokój, na zawsze. Nie mam zamiaru wracać do tego domu już nigdy. 
   Odpaliłam papierosa i zaciągnęłam się dymem. 
Ochłonąwszy, znalazłam walizkę i nie ociągając się dłużej, zaczęłam przeszukiwać szafy, półki i szuflady w poszukiwaniu potrzebnych mi rzeczy. Po kilku godzinach była już gotowa do wyjazdu. 
   I tak zakończył się mój ostatni dzień w domu. 
     
                    ===

II.

   Moje dotychczasowe życie można by podkreślić jednym, krótkim, sarkastycznym bywa. Teraz wszystko miało się zmienić. 
   Od dwóch dni mieszkam na wyspie. Jest tu pięknie. Poznałam kilku fajnych ludzi, ale najciekawszą osobą jest Kira. Twierdzi, że posiada dar, który pozwala komunikować się jej z duchami. Poza tym jest śliczna. Szczupła, o długich, czarnych włosach i wielkich zielonych oczach. 
- Akkie, pozwól na moment - Marcel, kierownik ośrodka, stał w drzwiach mojego pokoju. Przerażał mnie. Był bardzo blady, a jego twarz była jakby wyryta w skale. Oczy... raz brązowe innym razem czarne. 
   Podeszłam do niego, uśmiechnął się i zaproponował spacer. 
- Dlaczego to robisz? - wskazał na moją rękę pełną blizn. Nie odpowiedziałam. Przypomniała mi się wszystkie te dni, w których to robiłam, znów poczułam ten ból. Szybko zaciągnęłam rękawy. 
- Przepraszam - położył dłoń na moje ramię. 
- Chciał pan ze mną o czymś porozmawiać?
- Tak, tak... Czuję, że jesteś inna niż ci obłąkani. Jest w tobie coś wyjątkowego, z biegiem czasu dowiesz się czegoś, co być może zmieni całe twoje życie. Niestety, nie mogę ci nic więcej powiedzieć, sama musisz to odgadnąć. Tu wszystko jest możliwe. 
   Przeanalizowałam każde jego słowo kilkakrotnie. Z biegiem czasu... Jak długo muszę czekać? Dlaczego robi z tego taką tajemnicę? Co jest tu możliwe? Pogubiłam się w tym wszystkim... 
   Wróciłam do ośrodka i znalazłam Kirę, chciałam z nią o tym porozmawiać. 
- Mogę cię o coś zapytać? - usiadłam obok niej, na łóżku w holu. - Co znaczy, że wszystko jest tutaj możliwe? 
Zamyśliła się na chwilę, zamknęła oczy. Po kilku minutach odpowiedziała. 
- To, co do teraz uważałaś za fikcję, tutaj może okazać się być prawdziwe. Magia, dychy, demony... One tu żyją, są wśród nas - powoli dobierała każde słowo. Czułam jednak, że czegoś mi nie mówi. 
- O co chodzi? - zapytałam zaniepokojona. 
- Ty jesteś jedną z nich! W twoich żyłach płynie krew samego szatana! 
   Byłam zdezorientowana, o co tu do cholery chodzi?!
- Kira, uspokój się. To wszystko to jakieś brednie! 
Kiwała się w tył i w przód szepcząc coś, czego nie mogłam dosłyszeć. Była obłąkana, nie wiedziałam co mam robić. 
- Duchy nie chcą rozmawiać! - trzęsącymi się rękoma złapała za moje dłonie. Miała strach w oczach, pierwszy raz widziałam coś takiego. 
Nagle przed nami pojawił się Marcel. Jakby wyrósł z podziemi. Skarcił mnie spojrzeniem i odszedł razem z Kirą. 
                     ===

   Tej nocy nie spałam. To, co dziś usłyszałam wstrząsnęło mną. Odpaliłam kolejnego papierosa i przez okno wyszłam na plażę. Szum morza uspokoił mnie nieco. Jednak cała ta sprawa nie dawała mi spokoju. 
   Po kilku godzinach słońce zaczęło wschodzić, było ledwo widoczne, niebo tutaj zawsze było zachmurzone. Musiałam wracać zanim ktoś odkryje, że mnie nie ma. 
Odwróciłam się i wtedy na jednym z balkonów zobaczyłam Marcela, który najwyraźniej obserwował mnie. Nie myśląc wiele pobiegłam do wejścia. On już tam na mnie czekał. 
- Regulamin zabrania opuszczania ośrodka nocą - powiedział oschle. 
- Nie przestrzegam zasad - wycedziłam, wrogo na niego spoglądając. 
   Mijając go, delikatnie musnęłam jego dłoń, która była niezwykle zimna. Po plecach przeszedł mnie dreszcz. Szybkim krokiem powędrowałam do swojego pokoju. Pod jego drzwiami siedziała Kira, kiedy podeszłam, ta szybko wstała i pochyliła głowę ku ziemi. 
Nie miała już strachy w oczach, jak wczoraj. 
- Cześć - uśmiechnęła się blado. - Wybacz, że wczoraj tak cię nastraszyłam. Od lat miewam urojenia - czyżby próbowała się wyprzeć tego co mówiła?
- Kira, to co mówiłaś, zapewne jest prawdą. Ja w to wierzę - powiedziałam, nie zastanawiając się nad słowami. - Doprawdy, nie wiem o co w tym wszystkim chodzi, ale się dowiem - wzdrygnęła się. Chyba zastanawiała się nad tym, co mi odpowiedzieć. I najwyraźniej było zdziwiona, w końcu jeszcze wczoraj uważałam, że to brednie. 
- To niebezpieczne... Jednakże widzę, iż nic nie jest w stanie cię powstrzymać, trudno. Wiedz, że możesz na mnie liczyć. 
Ścisnęła moją dłoń, spuściła głowę i powoli odeszła. A ja... ja sama nie wierzyłam w to, co mówiłam. Nie wiem, czy to prawda, czy jakieś wyimaginowane, obłąkane historyjki. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz